Choć wyprawa była planowana od dawna, to właśnie natura rozdawała karty. W tym roku Alpy zaskakiwały wyjątkowo niestabilną aurą: fale upałów, burze i porywiste wiatry występowały naprzemiennie, znacząco utrudniając loty.
- Największym wyzwaniem były warunki meteorologiczne i próba dostosowania się do nich. Byłem szczęśliwy, jeśli znalazłem okno pogodowe na 2-3 godziny latania dziennie - wspomina Wolski.
Paradoksalnie jednak, jak przyznaje, to właśnie ta zmienność pozwoliła mu rozwinąć umiejętność obserwacji i rozumienia pogody w stopniu, którego wcześniej nie miał.
Spośród setek kilometrów i wielu wymagających odcinków, jeden dzień pozostanie w jego pamięci na zawsze. Lot ze szwajcarskiego St. Moritz do włoskich Dolomitów trwał ponad osiem godzin - najdłużej w jego karierze.
Ale ten dzień zapisał się w pamięci z innego powodu.
- Po informacji o śmierci mojej babci zrozumiałem, że goniąc za kilometrami, straciłem radość z samej przygody. Kiedy odpuściłem presję, zacząłem latać lepiej, dalej, piękniej.
Ten emocjonalny zwrot sprawił, że projekt przestał być wyłącznie sportowym wyzwaniem, a stał się osobistą opowieścią o wdzięczności i uważności.
Choć projekt brzmi ekstremalnie, Gracjan podkreśla, że nie było w nim nic przypadkowego. Fizycznie przygotowywał się poprzez regularne podejścia z paralotnią na plecach i zloty - klasyczny trening hike & fly. Mentalnie i technicznie korzystał z pięciu lat doświadczeń zdobywanych w różnych krajach, warunkach i rozmowach z innymi pilotami.
- Mieszkam w Alpach - to na pewno pomaga. Każdy dzień na tej trasie był tak naprawdę podsumowaniem wielu lat nauki - ocenia.
Wolski podkreśla, że największym zachwytem tej wyprawy była różnorodność, którą mógł obserwować z ziemi i z powietrza.
- Alpy południowe i północne to dwie różne krainy. Przejście z jednej do drugiej mając jedynie plecak i paralotnię uświadamia, jak wspaniały jest ten sport i jakie daje możliwości.
Dzięki formule hike & fly miał okazję doświadczać gór w pełni - od gorących, skalistych zboczy po zielone doliny, od surowej północy po słoneczne, włoskie krajobrazy.
Najważniejszą zmianą okazało się jednak to, co wydarzyło się w jego podejściu do samego latania i podróżowania.
- Zyskałem doświadczenie jako pilot i jako człowiek. Czasem narzucamy sobie presję i zapominamy, jakim cudem jest samo to, że możemy przywitać nowy dzień. Dziś jestem wdzięczny za każdy lot - czy to 100, czy 10 kilometrów.
Zaskakujące wyznanie pada na końcu:
- Mówię to jako ktoś, kto urodził się z lękiem wysokości.
Trawers Alp okazał się więc nie tylko sportowym wyczynem, ale też głęboką podróżą w stronę wolności - tej mierzonej nie w kilometrach, lecz w przeżyciach, jakie zostają na całe życie.
