- Autor: Mat
- Wyświetleń: 10600
- Dodano: 2011-06-02 / 00:23
- Komentarzy: 129
Napisy na murach szpecą Opole
Niemal na każdej ulicy miasta można znaleźć zdewastowane elewacje bloków, prywatnych firm czy domów. Fantazja chuliganów zaczyna się na kolorowych graffiti, a na zwykłych bazgrołach – często wulgarnych – kończy. Koszty usunięcia efektów takiej „twórczości” ponoszą zarządcy i właściciele budynków. Sprawcy wandalizmów najczęściej pozostają bezkarni.
Wystarczyła 20-minutowa wycieczka naszego fotoreportera po ulicach miasta, żeby zgromadzić okazałą galerię budynków, na których ktoś postanowił odcisnąć swój znak. Najczęściej to kolorowe rysunki, fragmenty tekstów piosenek, prywatne informacje niezrozumiałe dla przechodniów czy zwykłe przekleństwa i inne obraźliwe treści.
- Powstają na ogół w nocy bądź wieczorami, sprawcy czują się wtedy mniej widoczni, czerpią satysfakcję nie tylko z pozostawienia po sobie znaku w postaci malowideł czy bazgrołów, ale również z tego że często pozostają nieuchwytni – mówi nadkom. Maciej Milewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. - W walce z takimi wandalami używamy wielu narzędzi, czasem są to patrole, czasem pomaga miejski monitoring – dodaje.
Przypomina to jednak walkę z wiatrakami. Bo autorzy rysunków czy napisów dokładnie obserwują teren swojego działania, często wystawiając kogoś na tzw. zwiad. Wiele aktów wandalizmu uchodzi im też płazem, bo prywatni właściciele budynków nie zgłaszają sprawy policji. - Jeżeli dochodzi do zniszczenia mienia o wartości powyżej 250 złotych to mamy do czynienia z wykroczeniem, ale jeśli zamalowane zostają urządzenia, które mają wpływ na bezpieczeństwo ludzkie, to taki wybryk może być traktowany jak przestępstwo – podkreśla Milewski. - Nie prowadzimy jednak dokładnej statystyki takich zdarzeń – dodaje.
Akty wandalizmy dokładnie liczy za to Spółdzielnia Mieszkaniowa Przyszłość w Opolu. - Tylko w 2010 roku na ich usuwanie wydaliśmy prawie 10 tysięcy złotych, a cały czas pojawiają się nowe malunki i napisy – mówi Franciszek Dezor, prezes spółdzielni. - W niektórych miejscach zdarza się to nagminnie, najczęściej przy trasach z osiedli do klubów nocnych, policji zgłaszamy tylko te najbardziej ordynarne przypadki, ale nie przypominam sobie żeby kogoś złapano – podkreśla.
- Żeby pokonać wandali najpierw trzeba ich zrozumieć – mówi Jacek Wilk, właściciel opolskiej firmy „Wilki”, która zajmuje się oczyszczaniem elewacji budynków z różnego rodzaju napisów i rysunków. - Skutecznym narzędziem jest stosowanie powierzchni anty – graffiti. Na elewację nanoszona jest warstwa mikrowłosków, co sprawia, że farba przy malowaniu spływa – wyjaśnia. Za takim rozwiązaniem przemawiają też finanse. - Koszt usunięcia malowideł z normalnej elewacji waha się od 70 do 100 złotych za metr kwadratowy, a często nie sposób usunąć całej farby. Taką samą powierzchnię anty–graffiti czyścimy za połowę tej ceny – wylicza Wilk.
W 2010 roku jego firma przyjęła 12 zleceń oczyszczenia elewacji budynków z Opola. Co ciekawe, w tym samym okresie na terenie miasto dwa razy więcej wykonanych zostało wspomnianych powierzchni anty–graffiti.
Zarezerwuj unikatowy login zanim wyprzedzą cię inni! Włącz się do dyskusji i wymieniaj poglądy na różne tematy z aktywną społecznością.
Forum pod artykułem jest w trybie "tylko dla zalogowanych".
Najczęściej czytane
Powiązane materiały
Polub nas!
Chmura tagów
Ogłoszenia
Zgodnie z art. 173 ustawy Prawa Telekomunikacyjnego informujemy, że przeglądając tę stronę wyrażasz zgodę
na zapisywanie na Twoim komputerze niezbędnych do jej poprawnego funkcjonowania plików
cookie.
Więcej informacji na temat plików cookie znajdziecie Państwo na stronie
polityka prywatności.
Kliknij tutaj, aby wyrazić zgodę i ukryć komunikat.
normalny: Napisał postów [1268], status [zrobił/a karierę]
Koleżanka, co to dziecko miesięczne ma, zaprosiła mnie na herbatkę. (Ewa się nazywa, tzn. koleżanka, bo dziecko to Robercik.) Rozmowa była miła. Powspominaliśmy szkolne czasy. Przyznam się, że w okresie szkolnym byłem nawet w niej zadurzony. W pewnym momencie Robercik zaczął płakać, z drugiego pokoju, jak oszalały. Ewa poszła do niego, po czym po chwili wróciła z dzieckiem w objęciach. Ta krótka przerwa nie wyprowadziła mnie z rytmu rozmowy. Nagle jednak Ewa, jak gdyby nigdy nic, wyjęła pierś i zaczęła nią karmić. Moje oczy nie miały gdzie się podziać. Moja miłość szkolna, najzwyczajniej w świecie prezentuje przede mną swój sutek. Jak miałem się zachować? Czy prowadzić dalej dialog na temat zwilżanych ściereczek do kurzu, czy grzecznie pójść do łazienki, pod pretekstem oddania moczu? Dzielnie zostałem w pokoju. Rozmowa dalej trwała. Nic jednak nie było jak wcześniej. Czy znacie to uczucie, gdy za wszelką cenę nie chcecie się patrzeć na coś, a paradoksalnie gapicie się w to coraz częściej i intensywniej niż powinniście? Ja tak właśnie miałem. Najgorszy był jednak moment, gdy dziecko się najadło i zaczęło pociesznie bawić się "różowym dzyndzelkiem" mamusi. I wtedy w drzwiach stanął Kamil - mąż Ewy. Sytuacja nadzwyczaj dwuznaczna. Facet mnie kompletnie nie znał, nawet niewiadomo czy wiedział o mojej wizycie - a tu zjawia się, a żona pokazuje pierś obcemu mężczyźnie. On się jednak zachował tak jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Uprzejmie się przywitał i wdał się w dyskusję z nami. W pewnym momencie nawet pomyślałem, że zaraz sam się przyłączy do swojego syna... Śmiało mogę powiedzieć - macierzyństwo zmienia ludzi... Btw. Sutek miała rewelacyjny.